15 lutego 2014

Cukierkowy róż i fioletowa sowa


      Całkiem niedawno zostaliśmy zaproszeni na pierwsze urodziny pewnej Uroczej Młodej Damy (która w tym miejscu pragnie pozostać anonimowa ;-]  ). Z wyborem prezentu nie było problemu, ponieważ uzgodniłam go z Mamą małej Jubilatki. Miałam jednak ochotę zrobić jeszcze coś, co mogłoby być dodatkiem do prezentu lub po prostu jego częścią, a skoro jakoś tam potrafię obsłużyć maszynę do szycia, po namyśle doszłam do wniosku, że uszyję poduchę. Pobiegłam więc do pasmanterii w poszukiwaniu odpowiedniej tkaniny. Musiała być miękka i miła w dotyku, wszak będą ją tulić bardzo wrażliwe małe rączki :D
      Początkowo myślałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie polar w jakimś ładnym kolorze, ale kiedy zobaczyłam cukierkowo-różową tkaninę o fakturze milusiego kocyka, polar poszedł w niepamięć. Wahałam się tylko, czy aby na pewno ten róż jest dobrym rozwiązaniem.. a niestety milusińskiego kocyka w innym kolorze w pasmanterii nie było. Chciałam uniknąć oczywistości w doborze kolorystycznym, ale skoro innych tkanin brak, ostatecznie pozostałam przy różu.
      Nie bardzo jednak wiedziałam, co dalej. Miała być poduszka, na dodatek różowa. Tylko jak ugryźć temat, żeby nie przesłodzić... I doznałam olśnienia - otóż nasza Roczna Panna ma w swoim łóżeczku różową pościel w fioletowe sowy. Pamiętam, że kiedyś zrobiłam zdjęcie telefonem jednej sówki, bo bardzo spodobał mi się ten wzór i zamierzałam wykorzystać go przy szyciu torby (która do dziś nie powstała). Odgrzebałam więc zdjęcie i postanowiłam dopasować się do pościeli. Tym oto sposobem powstała różowa podusia z fioletową sową. I kokardką - a co, jak słodzić, to jednak na maksa! ;-)





      Przyznam szczerze, że kupując tkaninę, nie spodziewałam się, że moje nerwy zostaną wystawione na tak ciężką próbę. Większość tkanin "kocykowych", z którymi miałam do tej pory do czynienia, była z jednej strony pozbawiona włosia. Słodki róż natomiast jest włochaty z obu stron, dość elastyczny i piekielnie ciężki we współpracy. Szycie poduchy było prawie jak droga przez mękę, bo albo się kłaki gdzieś plątały między nicią a igłą, albo materiał naciągał, falował, uciekał, albo jeszcze przytrafiała się cała masa innych niespodzianek, na które nie byłam gotowa. Przebrnęłam jednak jakoś i nie żałuję :-) Ale drugi raz z tej tkaniny szyć raczej nie będę, szkoda nerwów..  ;-)

      Poduszka, a właściwie poszewka, ma z tyłu zakładkę, przez którą wkłada się poduchę właściwą (wybaczcie, zapomniałam zrobić foty). Uznałam zakładkę za lepsze rozwiązanie niż zamek błyskawiczny czy guziki. Ryzyko podrapania, nawet zamkiem krytym, czy połknięcia guzika, wolałam wyeliminować do zera. Poszewkę wypełniłam uszytą do kompletu okrągłą poduszką z białego płótna, wypełnioną owatą.
Miękko, milusio, różowo :-)
















      Korzystajcie z końcówki weekendu. Różowych snów!  :-)


Promyk


8 komentarzy:

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad :-)