31 lipca 2012

Nieobecność usprawiedliwiona ;-)



      Oj, dawno mnie tu nie było... zaniedbałam troszkę blogowanie i biję się z tego powodu w pierś, jednak mam kilka argumentów na swoją obronę i nie zawaham się ich użyć ;-) Ale od początku...

      Jak wiecie, przeprowadziłam się. Z przeprowadzką wiązał się mały remont, który nie miał końca i za każdym razem, kiedy byliśmy o krok bliżej finiszu, coś zawsze musiało wyskoczyć i cofnąć nas o dwa kroki. A to uszczelka, a to zlew, a to kranik, a to głupie kołki czy koniec śrubek. Kto remontował, ten wie o czym mówię. O nadplanowych kosztach nawet nie wspominam, bo nie chcę wracać to tych dramatycznych chwil, kiedy to mój portfel robił się coraz szczuplejszy i szczuplejszy, niczym po jakiejś diecie cud ;-) Po tym małym wydarzeniu jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy budują swoje domy od podstaw lub remontują gruntownie stare gospodarstwa - ja dostałabym szału. No ale wreszcie się skończyło i... trzeba było wziąć się za ogród (kolejny koszmar...!).
      Ogród przy naszym domu był straszliwie zapuszczony, więc życie codzienne przemieszane było z pracami w ogrodzie, wykończeniami w domu, sporadycznym wypoczynkiem nad jeziorem i szyciem firan. Tak swoją drogą, to mój salon do tej pory nie doczekał się firanek, bo jakoś nie mam czasu usiąść do maszyny. Ale nie o tym.
      Ogarnęliśmy z grubsza temat ogrodu, przyjechało drewno na opał. Cóż, samo się nie potnie, nie porąbie i nie ułoży. Kupcie sobie węgiel, będzie łatwiej i szybciej, powiedziałby ktoś. Pewnie miałby rację, ale nie zawsze zakup węgla jest lepszym rozwiązaniem. Tak więc drewno w większości zostało uporządkowane. Żeby jednak się nam nie nudziło, zaczął się okres parapetówek (bardzo miły zresztą), które zaabsorbowały większą część wolnych weekendów, ponieważ nie udało się spotkać masowo w jednym wielkim gronie - wiecie jak to jest - jeden nie może teraz, drugi potem pracuje, a jeszcze następny urlop ma za dwa tygodnie. I tak w kółko. Jedyną wolną chwilą, którą udało mi się wydrzeć, była ta poświęcona uszyciu zielonej jutowej torebki. Od tamtej pory niewiele ruszyłam do przodu z szyciem.
      Podczas mieszkania w naszym nowym domu przygarnęliśmy maluteńkiego bezdomnego koteczka, którego matka dopiero co odstawiła od piersi. Okazało się, że to kotka. Ja i synek piszczeliśmy z radości, mąż też, chociaż tylko w duchu ;D  Kicia dostała dom, mleczko i imię - Kropka. Chwilę trwało, zanim się zadomowiła, ale polubiła nas chyba tak samo, jak my ją. A tak wyglądała...









      Tu Kropka towarzyszyła mi podczas szycia zielonej jutowej, tyle, że wspierała mnie z drugiej strony szyby ;-)

      Ale niestety czas przeszły nie jest pomyłką. Pewnego słonecznego dnia ktoś nam Kropkę ukradł... miałam jeszcze nadzieję, że wróci, ale skończyło się tylko na smutku i łzach. Momentalnie odechciało mi się szycia, urządzania domu, kupowania bibelotów i poszukiwania idealnego regału do pracowni. Synek przeżywał przez wiele dni brak ukochanego zwierzątka. Ja też.
Na szczęście po pewnym czasie mojej cioci okociła się kotka i już zaklepałam dwie kociczki. Przyjadą niebawem i nie omieszkam się nimi pochwalić :D

      Na kocie jednak się nie skończyło, ponieważ kiedy temat został poniekąd zamknięty, zaczął się od nowa temat drewna, ogrodu i domu. W międzyczasie kilka spraw rodzinnych zaprzątnęło mi głowę, potem jakieś ważne wyjazdy, meldunki, dokumenty itp. Ciągle coś, mam tylko nadzieję, że to już raz na zawsze, bo nie zamierzam się po raz kolejny przeprowadzać. Mam za sobą kilka zmian miejsca zamieszkania i jestem już zmęczona ciągłym zamieszaniem, potrzebuję gdzieś zapuścić korzenie, odpocząć. Może nowy dom jest właśnie tym miejscem..?

      No i tak to z grubsza wyglądało. Aha, zapomniałam dodać, że jak już mogłam wyskubać parę małych chwilek na maszynę, to siadł mi internet (związek jednego z drugim w sumie żaden), ale wrzucić zdjęć zapowiadających nową torebkę też nie dało rady, a nawet jakby się dało, to się je potem niechcący skasowało. Teraz na szczęście jestem już spowrotem, będę mieć nieco więcej czasu, więc skończę to, co zaczęłam i pochwalę się nową torebką. Ale to po weekendzie, ponieważ wybywam w weekend i jeśli coś ciekawego się wydarzy, to zapewne o tym napiszę ;-)

      A tak już na zakończenie wrzucam zdjęcia czerwcowej burzy, która pozostawiła po sobie na niebie przepiękny widok. I to nie jest żaden fotomontaż, zdjęcia są jak najbardziej autentyczne, zrobione przeze mnie. Co prawda żaden ze mnie fotograf, ale zjawisko było nader zjawiskowe ;-)










      Wracam niebawem, a tymczasem miłego wieczoru!
Pozdrawiam

Promyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad :-)